Jak już pisałam, mój pobyt w Poznaniu był dużym zastrzykiem pozytywnej energii. Spędziłam cudowny czas z moją starą przyjaciółką z dzieciństwa i żal mi było wyjeżdżać. Niestety znalazła się również negatywna strona mojego urlopu… .
Po trzecim dniu naszych wieczornym szaleństw, zakrapianych alkoholem, mój brzuch i wątroba zaczęły dawać o sobie znać. Z początku myślałam, że to tylko mała niestrawność i zbagatelizowałam problem. Ból nie ustępował ale ja twardo, postanowiłam się trzymać do końca wyjazdu. Pamiętam, że jak wróciłam do domu, pierwszy raz pomyślałam o tym, że sprawcą mojego problemu, najzwyczajniej w świecie może być… alkohol. Szybko postanowiłam zrobić sobie kilka dni przerwy. Co ciekawe ból nie mijał więc w końcu zdecydowałam wybrać się do lekarza. Gastrolog nie stwierdził, żadnych nieprawidłowości i przepisał mi leki rozluźniające oraz całą serię probiotyków.
Po kilku dniach, kiedy nie przechodziło postanowiłam wrócić do swojej normalnej diety i do obiadu wypiłam kieliszek czerwonego wina. Ku mojemu zdziwieniu, ból brzucha przeszedł godzinę po obiedzie! Minęły dwa dni, a ja w końcu odetchnęłam bo znowu byłam w pełni zdrowa :).
Od tamtego czasu zastanawiam się co to było i doszłam do jednego wniosku i to po rozmowie z koleżanką. Znajoma zaopatrzyła swój barek w… jednym z większych, tańszych marketów w Polsce z małym owadem w kropki w logo. Tu mnie olśniło. Wina z tego miejsca nie należą do zbyt dobrych i jest to moja prywatna ocena. Nie mam pewności co do jakości tych win. Nie wiem gdzie są rozlewane i raczej nie jest to 'dobra robota’ bo najzwyczajniej w świecie jest to 'masówka’. Przykładowo (sprawdziłam), możecie tam kupić wino czerwone, leżakujące za… uwaga… 18 złotych! To nie może być nic dobrego… . Ani dla podniebienia, ani dla organizmu.
Źródło zdjęć: degustoweb.pl